środa, 4 maja 2011

Bułgaria i güle güle Gerard

Z powodów naszych problemów z wizą musiałyśmy wyjechać za granicę. Oczywiście uczelnia w tym nic nie pomogła, zostawiła nas można powiedzieć samych... No ale już mniejsza o to. Wymyśliłyśmy wyjazd do Bułgarii. Nasza koleżanka- Ayse okazało się, że ma kuzynkę w Warnie, i zaoferowała się, że możemy pojechać do niej. I tak właśnie zrobiłyśmy. W sobotę rano wsiadłyśmy w autobus nawiasem mówiąc naprawdę super wygodny, każdy miał swój mały telewizorek- TV, radio, filmy, do tego kawa, herbata, przekąski- wszystko w cenie. Najpierw service, który dowiózł nas z naszej dzielnicy na główny przystanek autobusowy no i później jakieś około 8 godzin do Warny. Stresowałyśmy się granicą i tymi naszymi problemami z wizą. Tak jak już pisałyśmy wcześniej nasza koleżanka przy wyjeździe płaciła karę 70 Euro... Na granicy wychodzimy, idziemy do kontroli paszportów, pan z daleka bardzo ucieszony, kiedy otworzył paszport Karoli od razu zmiana nastawienia... Pyta nas o coś po turecku, oczywiście nie mówił po angielsku, zaczyna coś gadać pod nosem, pokazuje to koledze, zdenerwowani oboje, przybił pieczątkę i rzucił tym paszportem, tak samo było z moim. Odetchnęłyśmy z ulgą- udało się! Zuzi czekała na nas 2 godziny na przystanku... A my nawet nie wiedziałyśmy gdzie wysiąść- było wysiadanie na czuja, ale szczęśliwie na czuja wysiadłyśmy dobrze haha. Źle zapisała sobie nasz numer i nie dostałyśmy jej smsów. Zuzi okazała się przekochaną osobą. Ugościła nas rewelacyjnie i czułyśmy się z nią jakbyśmy znały się od zawsze. Bardzo się cieszyła, że przyjechałyśmy, bardzo chciała nam wszystko pokazać- no naprawdę bardzo bardzo fajnie. Bułgaria też nas mile zaskoczyła. Najpierw był szok spowodowany kondycją dróg... Poczułyśmy się przez chwilę jak w Polsce ;) I tu trzeba Turcji przyznać, że pod tym względem to poziom nawet ponad UE, a Bułgaria- tak jak Polska- porażka. No ale potem nadrobiła. Cenami, morzem, plażą... Raj na ziemi. Przepyszne, bardzo tanie winko, tanie ubrania, tanie pyszne jedzenie w restauracjach, które wyglądały na bardzo ekskluzywne i drogie, piękne plaże, cudne morze... Rewelacja! Byłyśmy na Golden Sands- Złotych piaskach, gdzie bardzo dużo biur podróży organizuje wyjazdy. To jest stworzone jakby osobne miasto typowo pod turystów- oczywiście wszystko dużo droższe, wszyscy pięknie mówią po angielsku, co rusz kantory- takie żmije małe ;) Zdecydowanie Warna lepsza! Święta spędziłyśmy na plaży, zamoczyłyśmy nóżki w morzu- nawet ciepłe było, pogoda dopisała- więc było naprawdę miło :) No i co więcej? Mamy nadzieję, że tam kiedyś wrócimy :) Wracałyśmy w nocy, stres przed granicą był ogromny, ale ponownie udało się! Panowie się śmiali prześwietlając nasze bagaże, bo oczywiście musiałyśmy zabrać ze soba parę butelek pysznego, taniego, bułgarskiego wina do naszego kochanego ale drogiego Stambułu :) No i nad ranem byłyśmy na miejscu z powrotem :)

Na drugi dzień mieliśmy trochę smutną, aczkolwiek bardzo udaną imprezę pożegnalną naszego dobrego kolegi, który wracał do Polski z koleżanką. Byli na praktykach, więc kończyli wcześniej. Bardzo miła domóweczka, pogadaliśmy, pośmialiśmy się no i z uśmiechami na twarzy ich pożegnaliśmy. Smutno teraz trochę, bo jednak tu wszyscy żyją jak jedna wielka rodzina. Przywiązujemy się wszyscy do siebie bardzo szybko. No ale tak to jest czas płynie, a na pewno się jeszcze kiedyś wszyscy spotkamy :) Tak więc do zobaczenia :)
Gorgi :)

Pani Mama, Kasia i Kornel :)

W zeszłym tygodniu mieliśmy miłe odwiedziny i mieszkanie peełne ludzi :) Odwiedziła nas Mama Karoli z siostrą i kolega Patrycji- Kornel. Pozdrawiamy serdecznie i chciałoby się powiedzieć zapraszamy ponownie :) Wspólne śniadanka z polską szyneczką, serem i innymi pysznościami, kawka, pogaduchy, no i do tego mobilizacja, żeby coś pozwiedzać. Wspólnie byślimy w Hagii Sophii, Sultanahmet (po raz 3?), Grand Bazar, Bazar Egipski, Muzeum Miniatur (naprawdę extra- tylko było bardzo zimno i szybko uciekaliśmy). Szybko czas zleciał, co chwilę coś :) Goście zrobili sobie mniejsze lub większe ;) zakupy i wydaje nam się, że zadowoleni wrócili do domu. Odczucia chyba podobne jak u nas na początku- lekki szok, wszystko zadziwiało, dziwiło itd. Zupełnie inna kultura, zupełnie inny świat. Bo nas już chyba tak tu nie dziwi to wszystko... Kwestia przyzwyczajenia się, że np nie ma śmietników, wszyscy trąbią bez powodów, i wszechobecne budki z kebabami nawet w najdziwniejszych miejscach :) Im dłużej się tu jest tym bardziej kocha się to miejsce, może nie na tyle by tu mieszkać na stałe, ale chłonie się szybko klimat tego miejsca. I tak się złożyło, że Patrycja ze względów zdrowotnych musiała wrócić do Polski w tą samą noc co Kornel tyle że innym, wcześniejszym o godzinę samolotem. Więc zostaliśmy nagle sami we 3: Alicja, Karola i Antonio, bo Curtney też ciągle gdzieś w rozjazdach. Bardzo miły tydzień :)